UWAGA! Strona korzysta z plików cookies. Odwiedzając nasz serwis zgadzasz się na ich przyjmowanieZamknij
Ośrodek Psychoterapii „Dąbrówka” w Katowicach

Anorexia nervosa wieku dojrzewania. Opis przebiegu leczenia dokonany przez 17 letnią pacjentkę i jej mamę.

Dziewczyna doświadcza m.in.udziału w terapii rodzinnej,  zajęciach grupowych dla młodzieży w tut. ośrodku.

 

Zwycięstwo. List Natalii do innych dziewczyn.

 

Zwyciężyłam i …

… cześć dziewczyny. Dziś chciałabym Wam opisać historię najgłupszego błędu, jaki popełniłam w moim dotychczasowym życiu. Historię zaufania nie tej …, której powinnam.

Jestem dzieckiem z rozwiedzionej rodziny. Rodzice rozwiedli się gdy miałam 3 lata. Tata wyjechał za granicę i tam mieszka do dziś.

Mieszkam z mamą, jej mężem i ich dziećmi – moim rodzeństwem. Z tatą mam kontakt i zawsze miałam, ale niestety nie zawsze taki jak bym chciała. Rzadkie spotkania z tatą przyczyniły się do tego, że nie uczestniczył w moim dorastaniu tak jak powinien i w jego oczach zawsze byłam tą małą córeczką (np. mimo 15 lat), która nigdy nie robiła nic złego. Od zawsze miałam niskie poczucie własnej wartości. Z początkiem gimnazjum jednak bardzo się ono nasiliło - nie lubiłam siebie. Byłam i czasem dalej jestem  perfekcjonistką. Gdy coś sobie postanowię to dopinam swego. Mam bardzo silną wolę. Nauka w szkole – bardzo dobrze, zajęcia dodatkowe m.in. plastyka - super. Cechy i zdarzenia, które opisałam były czynnikami pomagającymi wpaść mi w to, w co wpadłam...

Wszystko zaczęło się w lipcu. Wtedy zerwał ze mną chłopak. Bardzo mną to wstrząsnęło i w tej całej rozpaczy próbowałam doszukać  się swojej winy. No i jak to głupiutka nastolatka stwierdziłam, że nasz  „związek”  rozpadł się przez mój wygląd (może nie tylko i wyłącznie, ale wierzyłam, że to jeden z powodów). Były wakacje, a ja na miesiąc miałam wyjechać do Szwajcarii  do taty by tam opiekować się dziećmi (wakacyjna praca u znajomych, którą załatwił mi tata). No i niestety pomyślałam, że to będzie bardzo dobry czas na pozbycie się tych kilogramów, które zrobiły mi taką „krzywdę”.

  1. Na początku zaczęłam  „spokojnie”. Ograniczyłam się do dwóch małych śniadań - w domu i u dzieciaczków i obiadu ( przeważnie pół porcji wielkości porcji małej, pięcioletniej Leny). Po powrocie do domu wypijałam przeważnie sok z mango i do końca dnia nic nie jadłam. I tak przyjechałam do domu jakieś 4 kilo lżejsza. Wszyscy mi mówili, że wyglądam bardzo dobrze, że schudłam, że promienieję co motywowało mnie do dalszej   „diety, pseudodiety”.

I w końcu przyszedł pamiętny 10 październik. Wszystko stało się naprawdę przez przypadek. Jechałam wtedy do teatru z klasą i rano zapomniałam wziąć śniadania. W czasie spektaklu nie można było jeść, więc musiałam to jakoś przetrzymać, a po wyjściu z teatru jechałam na zajęcia plastyczne, gdzie też nie miałam jak zjeść. W sumie mogłam coś jednak przegryźć, ale niestety gdzieś tam mnie olśniło, że przecież jeżeli nie będę nic jadła to schudnę szybciej niż gdybym jadła. No i się zaczęło.  Kupiłam sobie wagę, którą postawiłam przed lustrem i codziennie się ważyłam kilka razy. Codziennie się mierzyłam i wyznaczałam coraz to nowsze cele. Na samym początku chciałam schudnąć do 50 kilogramów, potem 40 etc. Jadłam bardzo mało, jakieś 150 kcal dziennie. Internet mi mówił co  hamuje poczucie głodu. I tak przeleciały dwa tygodnie.

Potem zaczęło być gorzej, bo trafiłam na strony poświęcone tematyce anoreksji. Wczytywałam się w blogi, na których dziewczyny opowiadały jak chcą schudnąć i motywowały mnie tym. I przez to trafiłam na rzecz chyba najgorszą czyli leki. Na początku były to jedne z lepszych leków, które były w aptece i brałam je w nieco większej dawce (na zalecane dwie tabletki wspomagające oczyszczanie ja brałam cztery), ale skończyło się na łykaniu najtańszych całymi garściami. To i wymioty, które też się pojawiły, bardzo rozregulowało mój układ pokarmowy i wyrządzało mi wielki ból, ale nie miało się to nijak do satysfakcji, którą dawały mi coraz mniejsze liczby na wadze. Zaczęłam też częściej mdleć, omdlewać w szkole. Koleżanki coś zaczęły podejrzewać, ale zawsze udawało mi się uniknąć rozmowy z nimi o moim nowym sposobie odżywiania (a raczej nie-odżywiania). Włosy zaczęły mi wypadać garściami, a paznokcie łamać, ale niestety to też mnie przestało obchodzić. Stwierdzałam, że zawsze są odżywki i inne specyfiki.

         Moja waga spadała, a ja ten „sukces zawdzięczałam”  coraz bardziej blogom, od których zaczęłam się uzależniać. W przeglądarce miałam kilkanaście ulubionych, które odwiedzałam praktycznie codziennie. Dziewczyna z jednego motywowała mnie najbardziej, bo była bardzo autentyczna. Dziewczyna w podobnym wieku, podobny charakter, tak myślałam. Aż kiedyś zaprzestała dodawać wpisy. Po dłuższym okresie napisała, że była w szpitalu, walczyła o życie, umierała. Pisała, że mamy przestać robić to, co robimy, że to jest skrajnie niezdrowe. Później zaczęła dodawać zdjęcia zdrowych, pięknych kobiet, czyli przeciwieństwo tego co dodawała wcześniej. Czułam się wtedy bardzo oszukana przez internet, blogi, ludzi, którzy tam piszą. Nie wiedziałam co myśleć. Niestety tzw. anoreksja tak przysłoniła mi oczy, że usunęłam tego bloga z ulubionych i zaczęłam oglądać inne.

Najgorsze chyba jednak było to, że każde omdlenie, każdy ból brzucha po przejedzeniu tabletkami i każde wywołanie wymiotów sprawiało mi wielką satysfakcję. Czułam się przez to silniejsza, czułam, że wygrywam z moim najgorszym wrogiem, którym było jedzenie i niepotrzebne kalorie.

Zaczęłam również prowadzić bloga. Nie pisałam go dla oglądalności, ale dla automotywacji. Pisząc nie chciałam niczego zawalić, nie chciałam napisać, że zawaliłam. No i tak się wkopałam, bo jakimś cudem ktoś bloga znalazł i poinformował o tym moją mamę.

I tak dnia 4 listopada mama poinformowała mnie o tym, że o wszystkim wie. Bardzo się zdenerwowałam i nie miałam pojęcia co robić. Ona chyba też nie wiedziała. Kazała mi jeść na śniadanie przynajmniej wafel ryżowy, ale ja chcąc pokazać jej moje niezadowolenie zaraz po wyjściu z domu oddawałam go siostrze, którą zaprowadzałam do przedszkola. Resztę posiłków jakoś przełykałam, ale przy jakiejkolwiek nadarzającej się okazji nie jadłam, zwracałam i robiłam te same rzeczy tylko bardziej na wariata.

         I w końcu trafiłam do psychologa. Rodzice już parę razy u niego byli więc i ja poszłam. Już przy pierwszym spotkaniu opowiadając całą moją historię doprowadzenia się do stanu, do którego się doprowadziłam, pomyślałam, że to bardzo niemądrze brzmi. Rozmowa ta dała, pokazała mi, że moje przekonania nie do końca były takie dobre. Oczywiście od psychologa wyszłam i nadal czułam to samo, bo nie da się tak od razu zmienić poglądów w tej sprawie.

         Po paru tygodniach postanowiłyśmy z mamą wykupić mi dietę na jednej z internetowych stron. Niestety nie dała ona żadnego rezultatu, bo często nadal migałam się od jedzenia. Z diety zrezygnowałam po jakimś miesiącu. I od tamtego czasu tańczyłam na krawędzi. Raz się głodziłam, a gdy mama patrzyła to się przejadałam. Mimo tych moich działań z dnia na dzień szło to w coraz lepszym kierunku – zaczęłam powolutku zdrowiej myśleć i działać. W czasie wakacji postanowiłam, że nie będę jadła mięsa i od września zaczynam brać się za siebie w najzdrowszy sposób – sport.

  1. W chwili obecnej wypracowałam już w sobie nawyk jedzenia czterech posiłków dziennie. Każdy zawiera to co mi jest potrzebne. Chodzę na siłownie i chociaż efekty nie są takie szybkie jak przy głodówkach to wydaje mi się, że są bardziej satysfakcjonujące i pewniejsze.

         Co mi pomaga wychodzić z tego ? Myślę, że wyjść z tego najbardziej pomaga mi moje „ja”, które jest na tyle mądre, by dostrzegać najlepsze dla mnie rozwiązania. Ja sama chciałam sobie pomóc patrząc na dziewczyny z blogów – one oszukiwały same siebie i innych przez to. Na kolejnym miejscu muszą znaleźć się osoby z rodziny, które zawsze były przy mnie – mama, Piotr (jej mąż). Zmieniali się, starali się, dostrzegali co wcześniej i teraz robili bez sensu. No i oczywiście psychoterapia, która pomogła nie tylko mnie, ale i osobom wokół mnie. Ja przez nią zmieniłam się na lepsze: inaczej podchodzę do ludzi, potrafię nazywać uczucia i  wydaje mi się, że umiem sobie z nimi poradzić. Inaczej patrzę, słucham innych. Zmieniła też się moja motywacje i plany na przyszłość.  Ja się zmieniam a przez to inni wokół mnie. Na początku bywałam a teraz wiem – jestem inna.

         Wszystko co przeżyłam przez ponad rok albo trochę dłużej no bo prawie 2 lata, zahartowało mnie, wyrwało ze starych nawyków i wpoiło nowe - zdrowe. Najważniejsze w tym jest to, że we wszystkim co robię teraz widzę sens.

         Moją historię, przestrogę chciałabym skierować do osób, które czują się źle ze sobą, które siebie nie akceptują, a nie mają żadnego pomysłu na to co z tym zrobić. Ja też nie miałam pomysłu, lecz człowiek uczy się na błędach. Uwierzcie.

  1. Zawsze sobie myślę jakim kosztem w ten sposób traciłam kilogramy i mi się odechciewa. Wiem, że  najbardziej fałszywa znajoma jeszcze długo będzie mnie kusić, ale teraz moim zadaniem jest się jej nie dać.         

 

Trzymajcie się i nie dajcie się oszukać. Po co tracić jak można  zyskać ? To tyle. Mojego emaila ma pani psycholog z Ośrodka i jak będziecie chciały – piszcie, napiszę Wam moje sposoby jak z tego wyjść i zwyciężyć. Da się.

Natalia

 

 

 

 

WIOSNA , LATO, JESIEŃ, ZIMA… I ZNOWU WIOSNA

List mamy Natalii do córki

 

Ta historia mogłaby zacząć się o każdej porze roku.

Dla mnie zaczęła się latem , kiedy wpadłaś o poranku do mojego łóżka. Zapłakana. Bo rzucił Cię chłopak.

Taka bezbronna…

Wiedziałam, że żadne słowa nie są w stanie Ciebie pocieszyć,  jedyne rozwiązanie widziałam w zmianie otoczenia.

Są wakacje. Niech czas wyleczy rany…

I chyba obydwie czekałyśmy na Twój wyjazd na wakacje do taty…

Potem – kiedy opowiadałaś mi ,że „zabrałaś się za siebie”, że zdrowo jesz, że korzystasz z tego, że tam gdzie jesteś jest tyle egzotycznych owoców – czułam się dumna, że chyba po raz pierwszy w życiu na czymś Ci zależy, że się starasz.

Zaśmiewałyśmy się z Twojego taty, który narzekał, że nic nie jesz.

Nie musiałaś się starać, żeby przekonać mnie, że on przesadza.

 

Kiedy wróciłaś  - przeglądałaś się w lustrze z zadowoleniem pokazując mi ubywające centymetry.

Wtedy też niczego nie podejrzewałam.

Zdziwiłam się, że żujesz namiętnie gumy, bo nie wyczuwałam nigdy papierosów ani piwa.

Nie podejrzewałam Ciebie kiedy nagle w domu zaczynało brakować kawy.

Zasłabnięcie w szkole? Spóźniająca się miesiączka? – przecież to typowe dla Twojego wieku

Wahania nastrojów? Cóż… zawsze Ci się przydarzały. Wszak jesteś kobietką- burzą….

 

Nastała jesień…. przyniosła ze sobą wiadomość: „Twoja córka się głodzi”.

Przeczytałam Twojego bloga, w którym motywowałaś się do niejedzenia i pociemniało mi w oczach.

Przez chwilę czułam się jakbym była wewnątrz Twojej głowy.

Jakbym założyła Twoje uczucia.

To było przerażające.

Pojawiły się też wyrzuty sumienia.

Co ja narobiłam???

 

Kiedy się urodziłaś – byłaś jak małe słońce. Przynosiłaś radość nie tylko nam i naszym najbliższym.

Miałaś  dar otwierania nawet obcych ludzi.

A teraz?

Widziałam istotę, która jest bardzo odcięta nie tylko od innych ludzi ale i od swojego własnego źródła mocy.

W tym amoku pomógł bardzo Nie-Tata, czyli mój obecny partner,  który ZADZIAŁAŁ.

Znalazł właściwy ośrodek.

Zaczęły się spotkania z panią psycholog, psychoterapia.

Chciałam zachować zimną krew i zachowywać się racjonalnie ale niestety nerwy mi puściły.

Wpadałam w panikę kiedy wchodziłaś do łazienki na dłużej niż 3 minuty lub kiedy wychodziłaś z domu z koleżankami.  W ogóle w każdym Twoim zachowaniu doszukiwałam się katastrofy.

Kiedy już doszło między nami do konfrontacji miałam ochotę walić  głową o ścianę gdy ostentacyjnie odmawiałaś jedzenia. Czułam się potwornie bezsilna… To co się z Tobą działo to nie było rozbite kolano, na które wystarczy podmuchać, żeby przestało boleć…

 

Pocieszeniem okazał się fakt, że Twój tata bardzo się przejął i zadeklarował pomoc i pełne zaangażowanie.

Na bieżąco informowałam go o przebiegu terapii, starałam się mu pisać o Tobie, i o trudnościach z jakimi się zmagasz.

Czułam, że łatwiej mi będzie to znosić. Z jego wsparciem.

 I wydawało mi się tak aż do zimy, bo zimą….

 

Zimą tato się obraził.

Najpierw na Ciebie.

A zaraz potem na mnie.

Bardzo celnie wymierzył cios. Zostałam obarczona ( a może sama sobie na barki wzięłam ) winą za wszystko.

Za właściwie całą swoja , Twoją oraz jego przeszłość.

 

I tu znowu wkroczył Nie-Tata. Znowu zadziałał.

Jednym telefonem uświadomił tacie z jakim problemem się borykasz, jakie mogą być konsekwencje zaniedbania Ciebie. Z Twoją śmiercią włącznie.

Poskutkowało. Tata znowu zaczął współpracować. Tym razem z Nie-Tatą ale to nie miało znaczenia z kim - ważne było, że jest.

Przecież chodziło – i dalej chodzi – o CIEBIE.

 

Wywołane wcześnie poczucie winy nie zniknęło. Często wręcz wzmacniało się po terapii kiedy nie wiedziałam jak reagować na pojawiające się w Tobie negatywne emocje.

Miałaś prawo je wyrażać.

Czasem jedna miałam wrażenie, że bardzo je wzmacniasz i  kierujesz  przeciwko mnie.

„Bo przecież każdy ma prawo do przeżywania  i wyrażania  swoich uczuć.”

 

Przesyt tą sytuacją poczułam wiosną.

Chciałam uciec.

Chciałam, żeby cały świat przestał się ze mną komunikować, tylko toczył się swoim torem beze mnie.

Tu chyba nastąpił delikatny przełom, zaczęłam sobie pozwalać na złość na Ciebie kiedy nie grałaś fair wobec mnie.

Przestałam traktować Cię jak delikatne jajeczko.

A może po prostu nie miałam już siły na to wieczne obwinianie się za całą sytuację…

 

Znowu nadeszło lato.

Z okazji rocznicy owego poranka kiedy przyszłaś do mnie zapłakana – napisałaś list pożegnalny do swojej złej znajomej anoreksji na prośbę naszej pani terapeutki.

Zobaczyłam jaką drogę przeszłaś w tym czasie.

Z czym przyszło Ci się zmierzyć.

Jak bardzo się zmieniłaś. Jesz, uzupełniłaś wagę, jesteś zdrowa…

 

Ale nadal drżę kiedy widzę, że odwracasz się w jej stronę.

Kiedy zaczynasz oszukiwać i opuszczasz posiłki.

Kiedy widzę Twoje wahania nastrojów.

 

Mam nadzieję, że moje uczucia z czasem coraz mniej będą podszyte strachem o Ciebie.

Jestem spokojna  wtedy kiedy Ty jesteś szczęśliwa.

Kocham Cię Natalia.

 

Mama

0 32 238 34 70
Dąbrówka Silesia Sp. z o.o.
KRS 0000341094
44-122 Gliwice, ul. Asnyka 10